piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział III

      Wchodzę do domu, wyjmuję z lodówki butelkę wody i do razu idę na górę, do swojego pokoju - nie muszę sprawdzać, i tak wiem, że Sabine jest jeszcze w pracy. Sabine zawsze jest w pracy, co oznacza, że przez większość czasu mam ten wielki dom tylko dla siebie, mimo że i tak wolę siedzieć w sypialni.
       Szkoda mi Sabine. Głupio mi, że życie, na które tak ciężko pracowała, zmieniło się w jednej chwili, kiedy zwaliłam się jej na głowę. Ale jako że mama była jedynaczką, a moi dziadkowie umarli zanim skończyłam dwa lata, Sabine nie miała właściwie wyboru. Mogłam albo zamieszkać z nią - jedyną siostrą taty, na dodatek bliźniaczką - albo znaleźć się w rodzinie zastępczej i zostać tam do pełnoletności. I choć Sabine nic nie wie o wychowaniu dzieci, to jeszcze nim wyszłam ze szpitala, zdążyła sprzedać swój luksusowy penthouse, kupić ten wielki dom i wynająć jednego z najlepszych dekoratorów wnętrz w hrabstwie, by urządzili w nim pokój dla mnie.
      Rzecz jasna stoją tu normalne meble, takie jak łóżko, toaletka czy  biurko, ale mam też plazmowy telewizor, wielgachną garderobę, łazienkę z jacuzzi i kabiną prysznicową, balkon  widokiem na ocean oraz własną bawialnię czy raczej pokój gier, w którym jest drugi plazmowy telewizor, barek, mikrofalówka, minilodówka, zmywarka, wieża, sofy, stoliki, pufy do siedzenia - po prostu to wszystko.
       Dziwne - kiedyś oddałabym wszystko, by mieć właśnie taki pokój.
       A teraz oddałabym wszystko, by wrócić do "kiedyś".

       Wydaje mi się, że Sabine spędza tak wiele czasu z innymi prawnikami i biznesmenami, których reprezentuje jej firma, że naprawdę uwierzyła, iż wszystkie te rzeczy są koniecznością. Za to ja nigdy nie byłam pewna, czy ciotka nie ma dzieci, ponieważ cały czas pracuje i nie ma czasu, czy po prostu nie spotkała jeszcze właściwego faceta, czy może nigdy nie chciała być matką... Albo wszystkie te przyczyny po trochu.
     Może się zdawać, że jako medium powinnam wiedzieć, takie rzeczy. Ale nie potrafię dostrzec ludzkich motywacji, widzę przede wszystkim zdarzenia. Coś jak szereg obrazów pokazujących czyjeś życie, niczym filmowe migawki, tylko w skróconej formie. A czasami widzę jedynie symbole, które muszę odczytać, żeby zrozumieć ich znaczenie - czuję się wtedy, jakbym stawiała tarota czy czytała Folwark zwierzęcy.
    Mylę się za to nadzwyczaj często i zdarza się, że odczytuję symbole zupełnie na odwrót. Kiedy to się dzieje, muszę pamiętać, że niektóre obrazy mają więcej niż jedno znaczenie, i trzeba przeanalizować je ponownie. Na przykład kiedyś zobaczyłam w myślach pewnej kobiety wielkie, pęknięte w środku serce, więc byłam pewna, że oznacza ono zawód miłosny, dopóki biedaczka nie dostała zawału. Czasem uporządkowanie tych wizji jest trudne, ale same obrazy nigdy nie kłamią.
     Tak czy owak, nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że kiedy ludzie marzą o dzieciach, myślą zwykle o małym, kwilącym zawiniątku opatulonym w różowy lub niebieski kocyk, a nie o wyrośniętej, nastoletniej blondynce z emocjonalną traumą i zdolnością czytania w myślach. Właśnie dlatego staram się milczeć, zachowywać z szacunkiem i schodzić Sabine z drogi.
     I z całą pewnością nie mogę się zdradzić, że prawie każdego dnia rozmawiam z moją zmarłą młodszą siostrą.

    Kiedy Riley pojawiła się po raz pierwszy, w środku nocy, stała przy moim szpitalnym łóżku, machając jedną ręką, a w drugim trzymając kwiatek. Wciąż nie wiem, co mnie obudziło, bo nie odezwała się ani słowem, nie wydała żadnego dźwięku. Chyba po prostu wyczułam jej obecność, jakby coś zmieniło się w atmosferze pokoju, jakaś inna energia czy coś podobnego.
     Na początku zdawało mi się, że to halucynacje - kolejny efekt uboczny leków przeciwbólowych, które brałam. Ale kiedy już przetarłam oczy po raz kolejny i mrugnęłam nimi milion razy, Riley wciąż tam była. Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby krzyczeć i wezwać pomoc.
    Patrzyłam na nią, kiedy podeszła bliżej, wskazała na gips okrywający moje ręce i nogi, a potem się zaśmiała. Oczywiście bezgłośnie, ale i tak uznałam, że to mało zabawne. Kiedy tylko Riley dostrzegła moją irytację, zmieniła wyraz twarzy, jakby chciała z troską zapytać, czy mnie boli.
     Wzruszyłam ramionami, wciąż niezadowolona z jej rozbawienia i mocno przestraszona samą jej obecnością. I choć nie byłam całkiem pewna, że to naprawdę Riley, musiałam zapytać:
      - Gdzie są mama, tata i Maślanka?
      Przechyliła głowę na bok, jakby wszyscy stali gdzieś obok, ale ja widziałam tylko pustą przestrzeń.
      - Nie rozumiem.
      Uśmiechnęła się, złożyła ręce i podłożyła je pod policzek, dając mi do zrozumienia, że powinnam odpocząć. Zamknęłam więc oczy, choć nigdy przedtem nie słuchałam poleceń młodszej siostry. Zaraz potem szybko je otworzyłam, żeby spytać:
      - Hej, kto ci pozwolił pożyczyć mój sweter?
     Ale Riley już nie było.
      Przyznaję, że przez resztę tamtej nocy byłam zła na samą siebie, że zadałam tak głupie, płytkie, egoistyczne pytanie. Oto miałam szansę, by poznać tajemnicę życia i śmierci, zdobyć wiedzę, o którą ludzie zabijają się od wieków, ale zmarnowałam ją, strofując zmarłą młodszą siostrę, bo grzebała w mojej szafie! Widać trudno pozbyć się starych nawyków.
       Kiedy pojawiła się za drugim razem, tak bardzo ucieszyłam się, że ją widzę, iż nie pisnęłam nawet słowa, gdy dostrzegłam nie tylko mój ulubiony sweter, ale także moje najlepsze dżinsy (tak długie, że zawijały się wokół jej kostek) oraz bransoletkę z wisiorkami, którą dostałam na trzynaste urodziny (zawsze wiedziałam, że Riley mi jej zazdrości).
      Zamiast tego tylko się uśmiechnęłam, skinęłam głową i udałam, że nic nie widzę. Pochyliłam się nieco i zmrużyłam oczy.
      - No więc, gdzie są mama i tata? - spytałam, myśląc naiwnie, że pojawią się nagle, kiedy tylko wytężę wzrok.
       Ale Riley także tylko się uśmiechnęła i rozłożyła szeroko ręce.
      - To znaczy, że są aniołami? - Spojrzałam zdziwiona.
      Zniecierpliwiona przewróciła oczami i pokręciła głową, łapiąc się za brzuch, jakby bolał ją za śmiechu.
      - Dobra, nieważne. - Oparłam się z powrotem na poduszkach, przekonana, że siostra naprawdę przesadza i nie usprawiedliwia jej wcale to, iż nie żyje. - Powiedz mi chociaż, jak tam jest? - spytałam, nie chcąc się kłóć. - Czy wy wszyscy jesteście, no wiesz, w niebie?
      Zamknęła oczy i podniosła dłonie, jakby coś w nich trzymała, i nagle znikąd pojawił się w nich jakiś obraz. Schyliłam się, by lepiej się przyjrzeć, co w nim jest - najwyraźniej przedstawiał raj, przykryty delikatną mgłą, opakowany w ozdobną złotą ramę. Ciemnoniebieski ocean, poszarpane klify, złoty piasek, kwitnące drzewa i zarys jakiejś małej wysepki gdzieś w oddali.
       - Czemu ciebie tam nie ma? - spytałam.
       Wzruszyła ramionami i obraz zniknął. Riley także.

      Spędziłam w szpitalu ponad miesiąc, lecząc połamane kości, wstrząs mózgu, krwotoki, siniaki i zadrapania oraz głęboką ranę na czole. Kiedy leżałam cała zabandażowana i otumaniona lekarzami, Sabine musiała sama posprzątać nasz dom w Oregonie, załatwić pogrzeby i spakować moje rzeczy przed przeprowadzką na Południe.
       Poprosiła mnie, żebym zrobiła listę wszystkich przedmiotów, które chcę ze sobą zabrać. Przedmiotów, które chcę przenieść z mojego dawnego cudownego życia w Eugene do nowego, przerażającego w Laguna Beach w Kalifornii. Ale spisałam tylko trochę ubrań, nic więcej. Nie potrafiłam znieść ani jednej rzeczy, która przypominałaby mi o tym, co straciłam, bo żadne kartonowe pudło z manelami nie mogło zwrócić mi rodziny.
        Cały ten czas spędziłam w sterylnym, białym pokoju, przyjmując regularne odwiedziny psychologa, lekko nadgorliwego stażysty w beżowym swetrze, z notesem w dłoni, który zawsze zaczynał nasze spotkania tym samym wydumanym pytaniem: "Jak radzisz sobie ze swoją stratą?". A potem próbował mnie przekonać, bym zgłosiła się do pokoju numer 618, w którym odbywały się zajęcia psychoterapii.
        Nie miałam zamiaru brać w nich udziału. Siedzieć w kółeczku z bandą straumatyzowanych ludzi, czekając, aż przyjdzie czas, bym mogła opowiedzieć historię najgorszego dnia w życiu. Jak niby miało mi to pomóc? Jak miałam poczuć się lepiej, skoro tylko potwierdziłabym to, co już wiedziałam - nie tylko byłam odpowiedzialna za to, co stało się z moją rodziną, ale na dodatek byłam głupią egoistką, która z lenistwa zawahała się, została i cudem wygrzebała się z wieczności.
 
       Podczas lotu z Eugene na lotnisko imienia Johna Wayne'a ja i Sabine nie rozmawiałyśmy zbyt wiele. Udawałam, że milczę z powodu przygnębienia i bólu, ale tak na prawdę musiałam się od niej zdystansować. Dobrze wiedziałam, jak sprzeczne emocje targają moją ciotką, jak z jednej strony bardzo chce zrobić to, co powinna, a jednocześnie wciąż myśli: "Dlaczego ja?".
       Ja nigdy się nie zastanawiałam "dlaczego ja?".
       Zwykle zadaję sobie pytanie: "Dlaczego oni, a nie ja?"
        Nie chciałam jej wtedy zranić. Po tym wszystkim, co musiała przejść, biorąc mnie do siebie i dając nowy dom, wolałam nie pokazywać, że cała jej ciężka praca i dobre intencje zmarnują się w stu procentach. Równie dobrze mogłaby mnie zostawić na śmietniku, było mi wszystko jedno.
        Kiedy jechałyśmy autem do nowego domu, przed oczami migały mi tylko słońce, ocean i piasek. A kiedy Sabine otworzyła drzwi i zaprowadziła mnie do mojego pokoju, rozejrzałam się pobieżnie i wymamrotałam coś, co przypominało "dziękuję".
        - Przepraszam, że muszę cię zostawić samą - powiedziała, wyraźnie chcąc jak najszybciej wrócić do biura, w którym wszystko było poukładane, jednostajne i ani trochę nie przypominało pokręconego świata nastolatki po przejściach.
        Sekundę po tym, jak drzwi zamknęły się za Sabine, rzuciłam się na łóżko, schowałam twarz w dłoniach i wybuchnęłam płaczem.
         Aż ktoś nagle powiedział:
        - Ja cię proszę, co ty w ogóle wyrabiasz? Widziałaś, co tu jest? Telewizor, kominek, wanna z bąbelkami. Ha-lo!
         - Myślałam, że nie możesz mówić. - Przewróciłam się na bok i spojrzałam na Riley, tym razem ubraną w jaskraworóżowy dres, równie różową perukę i złote tenisówki.
         - Oczywiście, że mogę mówić, nie bądź niemądra.
         - Ale do tej pory... - zaczęłam.
         - Chciałam się trochę ponabijać. Tylko się nie złość. - Riley chodziła po pokoju, gładząc rękami biurko, nowego laptopa i iPoda, którego zostawiła obok Sabine. - Nie mogę uwierzyć, że ci się trafiła tka gratka. To cholernie niesprawiedliwe. - Oparła dłonie na biodrach i skrzywiła się. - A ty nawet nie potrafisz tego docenić! Widziałaś swój balkon? Pofatygowałaś się w ogóle, żeby wyjrzeć na zewnątrz?
         - Mam w nosie widoki - odparłam, zakładając ręce na piersi i patrząc na siostrę. - Nie mogę uwierzyć, że robiłaś mnie w konia, udając, że nie możesz mówić.
         - Jakoś przeżyjesz - zaśmiała się.
         Patrzyłam, jak przechadza się dokoła, rozsuwa zasłony i walczy z balkonowymi drzwiami.
         - A skąd ty bierzesz te wszystkie ubrania? - spytałam, lustrując Riley od stóp do głów i wracając do naszych normalnych stosunków, opartych głównie na pyskówkach i wzajemnym obrażaniu się. - Najpierw zjawiłaś się w moich ciuchach, a teraz masz na sobie firmowy dresik, którego mama nigdy by ci nie kupiła.
        - Proszę cię... - znów się zaśmiała. - Nie potrzebuję pozwolenia mamy, kiedy mogę po prostu iść sobie do wielkiej niebiańskiej szafy i wziąć stamtąd, co tylko zechcę. Za darmo - podkreśliła.
        - Serio? - Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Całkiem niezły układ.
        Pokręciła głową i przywołała mnie do siebie.
        - Chodź tu, spójrz na ten odlotowy widok.
        Tak zrobiłam. Zwlokłam się z łóżka, otarłam rękawem oczy i wyszłam na balkon. Minęłam Riley i stanęłam na kamiennej podłodze, z oszołomieniem patrząc na rozciągający się przede mną krajobraz.
        - To ma być śmieszne? - spytałam, rozpoznając dokładnie ten sam rajski obrazek pokazani mi przez siostrę w szpitalu.
         Kiedy się odwróciłam, by na nią spojrzeć, już jej nie było.